środa, 31 grudnia 2014

Próba napisania autobiografii to ciekawe zadanie, zwłaszcza dla kogoś, kto lubi analizować i nie brzydzi się psychoanalizą. Zabierając się do tego mam wrażenie próżności - w końcu wiadomo, że opowiem Wam jedynie o tym co miłe, a to co odkryłoby mnie za bardzo zatrzymam dla siebie. Jednocześnie wiem, że ta autobiografia byłaby o wiele ciekawsza, gdybym umieściła w niej więcej cienia niż blasku.

Każda autobiografia, podobnie jak życie, zaczyna się narodzinami. W tym przypadku będzie podobnie - urodziłam się 5 lipca 1991 roku. Nigdy nie pytałam Rodziców jaka była wtedy pogoda, wiem jednak, że na pewno słońce przechodziło w zaawansowany etap zachodu, ponieważ urodziłam się o 20:40. 
Byłam dzieckiem, które szybko zaczęło mówić. Jeśli wiecie co to znaczy "być nakręconym jak katarynka", to własnie tak określano mój słowotok. Mówiłam bardzo dużo, opowiadałam bardzo wiele, jak to się mówi, od małego bajdurzyłam. 


Jak Wam wcześniej opowiadałam, gdy miałam 6 lat urodził się mój brat Mateusz. Jak większość dzieci na pewnym etapie byłam o niego zazdrosna. Nie wiem czy trwało to długo. Wiem natomiast, że lubiłam być siostrą i uwielbiałam wymyślać dla niego niestworzone historie... - ale o tym też już Wam wspominałam. 

W tym też czasie wydarzyło się inne całkiem istotne wydarzenie, otóż dostałam magnetofon z wbudowanym dyktafonem. Opowiadałam o tym wcześniej. To był chyba najbardziej trafiony prezent w moim życiu! Biedny magnetofon musiał słuchać moich bajek i "reportaży". Niestety jako dziecko lubiłam podsłuchiwać swoje starsze cioteczne rodzeństwo i opowiadać wszystko mojemu magnetofonowi. Pamiętam wiecznie powtarzaną przeze mnie frazę - "I wiecie, wiecie co stało?!"

Byłam chwilę w przedszkolu, a dokładniej miesiąc. Bardzo nie chciałam chodzić do przedszkola, więc dużo czasu spędzałam z Babcią.

Zerówka - do dziś pamiętam zapach tego miejsca, zielony kubek, który rozbił mój kolega i moją chęć powrotu do domu już w momencie przekroczenia drzwi tego miejsca. 

Podstawówka 1-3. Najbardziej pamiętam Jasełka i wizytę jakiegoś Pana, który opowiadał o wojnie? Bardziej ciekawił mnie jednak czas wolny po szkole.

Podstawówka 4-6. Nie byłam najlepszą uczennicą. Więcej, daleko mi było do bardzo dobrej uczennicy. Za to bardzo lubiłam pisać - bajki. W piątej lub szóstej klasie udało mi się wygrać konkurs literacki - wiersz napisałam na szybko przed lekcjami. To mnie mocno zmotywowało. Jakby ktoś z zewnątrz pokazał mi, że coś potrafię robić. 

Gimnazjum. Zaczęłam bardzo dobrze się uczyć i czerpać z tego przyjemność. Z miernej uczennicy stałam się jedną z najlepszych. Bardzo dużo czytałam. Połykałam książki i byłam nimi zafascynowana. Bardzo dużo pisałam - jak się domyślacie już wierszy. Udało mi się wygrać kilka szkolnych i miejskich konkursów. Pisałam również do gazetki szkolnej, a w końcu sama zostałam redaktorką naczelną. 

Równocześnie nie lubiłam gimnazjum i  generalnie kiepsko je wspominam. Najbardziej nienormalny wiek. Dzieciaki chcą być dorosłymi i czasami wychodzi z tego obrzydliwa karykatura. 

Będąc w wieku gimnazjalnym zaczęłam słuchać metalu, niekiedy na tyle ciężkiego, że dzisiaj już nie przechodzi przez moje uszy.
Fascynowały mnie mocne brzmienia. Każdy, kto lubi taką muzykę na pewno wie o czym mówię i jakie uczucia wywołuje oraz jakie pozwala z siebie wyrzucić. 


Żeby było ciekawiej, równocześnie pokochałam szeroko pojętą muzykę reggae. Oto jeden z utworów, który w tamtym czasie bardzo lubiłam - zresztą nadal bardzo lubię i często można usłyszeć, gdy jedzie się ze mną samochodem.




Liceum. W liceum poznałam ukochaną przeze mną Polonistkę, przez wielkie "P", która pod koniec liceum była nie tylko  nauczycielką, ale i wyjątkową Przyjaciółką. To osoba, która odegrała w moim dorastaniu spore znaczenie. Głupio to zabrzmi, ale nigdy nie wystarczały mi koleżanki. Im stawałam się starsza, tym bardziej potrzebowałam poważnego kompana do rozmowy, kogoś od kogo będę mogła się uczyć, kto otworzy mi kolejne furtki wiedzy. To właśnie taka osoba. Dzięki Pani Agnieszce w liceum zafascynowałam się literaturą rosyjską. Tak sobie myślę, że to bardzo ważne, by mieć w życiu "mistrza", a na pewno na pewnym etapie życia.

fragment z (większością) literatury rosyjskiej




Nie miałam sprecyzowanego kierunku, kiedy w liceum myślałam o studiach. Myślałam o wielu kierunkach... - o psychologii, filologii, socjologii, filozofii... W Internecie, a dokładnie na Facebooku funkcjonuje fanpage "Nie jesteś humanistą tylko idiotą". Myślę, że mimo moich problemów z przedmiotami ścisłymi nie uciekłam na studia humanistyczne, żeby schronić się przed matematyką i udawać, że interesuje mnie pogłębianie swojej wiedzy. Interesuje mnie i motywuje każdego dnia. 

Zaczęłam studiować socjologię. Kierunek bardzo szeroki i z wdzięcznością przyjmujący interdyscyplinarność - co jest dla mnie jedyną właściwą i zarazem fascynującą drogą. Najbardziej ciekawiły mnie przedmioty związane z historią myśli społecznej... Kiedy będąc na drugim roku zauważyłam, że takich przedmiotów będzie coraz mniej, postanowiłam równolegle studiować filozofię. To była bardzo dobra decyzja. Zagłębianie się w historię myśli jest piękną przygodą, która uczy pokory, szacunku i.. myślę sobie teraz, że również zdrowego dystansu, którego zawsze mi bardzo brakowało - i pewnie nadal w sporym stopniu brakuje. Zbliża też do  "Ironistki" Rorty'ego..

Niecałe dwa lata temu obroniłam swoją pracę licencjacką...



i już piszę pracę magisterską. Piszę o rozumieniu tolerancji. Postanowiłam, że będę robiła badania fokusowe - to dla mnie ciekawe i nowe doświadczenie. Czeka mnie jeszcze praca licencjacka z filozofii, którą również powinnam pisać w tym roku. Obawiam się jednak, że czeka na mnie absolutorium lub inny dziw. Wszystko zależy od pracy. 


Co będzie dalej? Należę do tzw. "smutnych ludzi z poczuciem humoru", więc mogłabym zabłysnąć w tym miejscu kąśliwą ironią. Jednak tym razem tego nie zrobię. Zbliża się Nowy Rok, a ja podsycam w sobie optymizm.. i wierzę, że dalej będzie tylko lepiej.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz