poniedziałek, 12 stycznia 2015

dzień 4.

Bardzo szybko minął mi ten dzień. Wyszłam z domu o 7:10, a wróciłam o 20. Od kilku dni chodziła za mną, moja ulubiona, zupa pomidorowa. Po pracy pobiegłam do Astorii, by się nią nasycić. Co zabawne, gdy wróciłam do domu, okazało się, że również Mama miała na nią ochotę i na płytce gazowej stoi garnek wypełniony pyszną pomidorówką. Uwielbiam zupy... Lubię o nich mówić, oglądać, smakować, gotować. 

Zawsze miałam problem z brakiem czasu. A może inaczej, zawsze bałam się, że będę miała taki problem i starałam się do tego nie dopuścić. Kiedy zaczynałam studiować równolegle filozofię obawiałam się, że mogę sobie nie poradzić. Ci, którzy dobrze mnie znają, sugerowali, że rzeczywiście może mi się nie udać właśnie z tego powodu - ze strachu i z potrzeby poświęcania zbyt dużej ilości czasu na jedną aktywność. Okazało się jednak, że potrafię rozplanować sobie naukę i koniec końców zamykać sesje w pierwszym terminie. Teraz, gdy jestem na stażu, a właściwie w pracy - bo pracuję po osiem godzin - znowu zaczęłam o tym myśleć. W firmie, w dziale w którym pracuję, zatrudnieni są praktycznie sami studenci. Ku mojemu zdziwieniu i pokrzepieniu sporo z tych osób studiuje dwa kierunki, albo poza pracą i studiami ma jeszcze inne obowiązki - takie jak na przykład bycie młodą matką lub młodym ojcem. Co ciekawe, praktycznie nie słyszę od nich narzekań. Zupełnie inaczej niż na uczelni - tutaj często słyszę, że ktoś jest zmęczony, że chce spać, że za dużo pisania, za wiele słuchania... Nie skłamię, jeśli powiem, że zdziwił mnie ten rozdźwięk. Zdziwił i zmotywował. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz