czwartek, 15 stycznia 2015

Dzień 7.

Dzień siódmy. Dlaczego Biblioteka Uniwersytecka ma tak mało egzemplarzy wielu książek, przez co muszę robić im zdjęcia, zamiast zabrać je do domu… Wiem, że kiedyś studenci musieli przesiadywać w bibliotekach i czytać książki na miejscu, ponieważ było ich mało i nie było „chomika”. Jednak jest rok 2015. Stąd ta, chwilowa i systematyczna, irytacja.
Powoli zaczynam wypełniać swój nowy kalendarz terminami oddania prac, esejów i innych zadań. Boję się co będzie, gdy zacznę dopisywać terminy egzaminów. Najbardziej obawiam się egzaminu z współczesnej filozofii analitycznej… A poza tym obawiam się, czy uda mi się wszystko ogarnąć w pierwszym terminie. Ostatnio wychodzę po 7 i wracam minimum o 18, a mój mózg po tylu godzinach myślenia pragnie tylko jednego – snu, niemyślenia. 
Swoją drogą nie wydaje mi się, żeby ten system, który zakłada sprawdzanie wiedzy studenta na końcu sesji był specjalnie dobry. Z jednej strony ma to swoje plusy, wiadomo – możliwość pofolgowania sobie, możliwość skupienia się też na innych pochłaniających sprawach – ale i minusy – wszystko spada na studenta niemal w tym samym momencie, przez co łatwiej jest się do czegoś nie przygotować, coś zapomnieć… Tak więc, są plusy i są minusy…

Studentka, która kończy studia ma naprawę sporo na głowie. Sama nauka i pisanie pracy pochłania sporo czasu. A chciałoby się jeszcze zdobyć jakieś doświadczenie i odłożyć trochę pieniędzy, żeby móc się jakoś usamodzielnić… Na usta aż się ciśnie hasło obrzydliwego, ale swego czasu bombardującego pewny kanał telewizyjny i Internet, programu – trudne sprawy

środa, 14 stycznia 2015

Dzień 6.

Dzień szósty. Wczoraj obejrzałam film "Życie Adeli". Film ten w 2013 roku otrzymał Złotą Palmę - a, że ostatnio oglądam wybiórczo filmy, które mogą poszczycić się tą nagrodą, to w końcu padło na ten obraz. Nie wiem dlaczego dopiero teraz, bo lubię francuskie kino współczesne... Jest dość specyficzne, często na swój sposób surowe, rzeczywiste... lub przepełnione magicznym realizmem... Intensywnie myślę o tym filmie, ponieważ w jakiś sposób poruszyła mnie rola Adeli. Adele Exarchopoulos grała bardzo przekonująco. Film opisuje pewien rozdział z życia bohaterki - swoją drogą film ma podtytuł "Rozdział 1 i 2". Spotykamy licealistkę Adele, która poszukuje swojej tożsamości.. Poznaje co to miłość i czym jest pożądanie. Wydaje się, że ku zdziwieniu jej samej, miłość i pożądanie uderza w nią w najmniej oczekiwanym momencie i scala ją z najmniej spodziewaną osobą. Trudno szukać w filmie nadętych i pompatycznych dialogów. Odnajdziemy w jednak rzeczywistość, bywa intrygująca, odpychająca, a nade wszystko
bywa rzeczywista.

---

A dzisiaj? Budzę się o 5 rano, by wziąć lek. Potem śpię jeszcze godzinę i piętnaście minut. Standardowo 6:15. Dźwięk budzika mnie irytuje - w łóżku jest tak ciepło. Najgorsze są minuty kiedy muszę się ogarnąć. W momencie, gdy już jem miniaturowe śniadanie jest już lepiej - w końcu mam za sobą te wszystkie czynności, które doprowadzają mnie do -średniego- ładu wizualnego. Kiedy zakładam kurtkę mam już lepszy nastrój, bo za chwile znajdę się w samochodzie i się zrelaksuję przy muzyce - jakbym nie relaksowała się śpiąc... Lubię rano jechać, po prostu jechać. Jeszcze trochę i mijając ogródki działkowe za moim miasteczkiem, będę śmigać przez wiosenny, ciepły blask budzącego się słońca - to miłe chwile. Wszystko co naprawdę miłe i co autentycznie porusza serce i rodzi na skórze dreszcze,
trwa chwilę.
Faust się nie mylił mówiąc "Chwilo trwaj, jesteś piękna!".

--

Dzień minął szybko - jak ostatnio każdy z mijających dni. Pracowałam do 13:00, a później miałam zajęcia do 17:50. Czwartek to dzień z filozofią analityczną. Nie czuję tego tematu - co nie znaczy, że neguję jego istotność. Bardziej interesuje mnie i przede wszystkim bardziej czuję filozofię tzw. kontynentalną. Zapewne dla tego, że jest bliżej człowieka... Filozofia analityczna wydaje się być bardziej sztywna, akademicka i mniej autentyczna. Chociaż tak naprawdę trudno tutaj określać te dwie drogi takimi samymi kategoriami.

-

Dobranoc:

http://vimeo.com/115186734



dzień 5.

Dzień piąty. Dzisiaj nieco wyjątkowo osiem godzin spędzonych wśród liczb. Przygotowując się do matury z matematyki i przez rok odwiedzając panią korepetytorkę, myślałam sobie - "matematyka skończy się wraz z maturą". Jednak to stwierdzenie rzeczywistość zweryfikowała bardzo szybko i okazało się, że już w pierwszym semestrze studiów było trzeba "coś" liczyć. Tak więc, nie zdziwiłam się nazbyt, gdy okazało się, że w branży social media również się "coś" liczy.
Niestety mój wpis nie będzie zbyt obszerny - muszę wracać do Heideggera. Wbrew pozorom Heidegger jest momentami bardzo socjologiczny... Zwłaszcza wtedy, kiedy pisze o byciu Sobą i Się. Według niego wszystkie nasze zachowania i działania są zależne od innych - nie nowość. Wszystko to co robimy, dzieje się ze względu na innych... - czy aż tak? W tej bezbrzeżnej zależności i „zatroskaniu”można, według niego, odnaleźć zarówno pragnienie odróżnienia się od innych jak i dogonienia ich – dopasowania się, zrównania się z nimi, bądź przejęcia nad innymi przewagi. Istotniejsze jest jednak odróżnienie się od innych – czemu Heidegger daje wyraźne pierwszeństwo. Trudno zaprzeczyć, że pragnienie wyróżnienia się z tłumu jest mantrą współczesnego człowieka – w końcu homo consumens... Współczesny konsument niestety zazwyczaj nie zauważa jak bardzo moda i rzeczywistość społeczna wpływa na jego preferencje i wybory, a jak pisał Heidegger – „Im bardziej ów sposób bycia jest niezauważalny dla powszedniego jestestwa, tym bardziej uparcie i dogłębnie oddziałuje”... 
Heidegger to bardzo wdzięczny temat... Zwłaszcza, gdy minie pierwszy przestrach wywołany specyficznym językiem.


poniedziałek, 12 stycznia 2015

dzień 4.

Bardzo szybko minął mi ten dzień. Wyszłam z domu o 7:10, a wróciłam o 20. Od kilku dni chodziła za mną, moja ulubiona, zupa pomidorowa. Po pracy pobiegłam do Astorii, by się nią nasycić. Co zabawne, gdy wróciłam do domu, okazało się, że również Mama miała na nią ochotę i na płytce gazowej stoi garnek wypełniony pyszną pomidorówką. Uwielbiam zupy... Lubię o nich mówić, oglądać, smakować, gotować. 

Zawsze miałam problem z brakiem czasu. A może inaczej, zawsze bałam się, że będę miała taki problem i starałam się do tego nie dopuścić. Kiedy zaczynałam studiować równolegle filozofię obawiałam się, że mogę sobie nie poradzić. Ci, którzy dobrze mnie znają, sugerowali, że rzeczywiście może mi się nie udać właśnie z tego powodu - ze strachu i z potrzeby poświęcania zbyt dużej ilości czasu na jedną aktywność. Okazało się jednak, że potrafię rozplanować sobie naukę i koniec końców zamykać sesje w pierwszym terminie. Teraz, gdy jestem na stażu, a właściwie w pracy - bo pracuję po osiem godzin - znowu zaczęłam o tym myśleć. W firmie, w dziale w którym pracuję, zatrudnieni są praktycznie sami studenci. Ku mojemu zdziwieniu i pokrzepieniu sporo z tych osób studiuje dwa kierunki, albo poza pracą i studiami ma jeszcze inne obowiązki - takie jak na przykład bycie młodą matką lub młodym ojcem. Co ciekawe, praktycznie nie słyszę od nich narzekań. Zupełnie inaczej niż na uczelni - tutaj często słyszę, że ktoś jest zmęczony, że chce spać, że za dużo pisania, za wiele słuchania... Nie skłamię, jeśli powiem, że zdziwił mnie ten rozdźwięk. Zdziwił i zmotywował. 

niedziela, 11 stycznia 2015

dzień 3.

Niedziela. Miałam wczoraj rację, pisząc, że dzisiaj będę musiała poświecić trochę czasu dalszej analizie fokusu. Wychodzę już jednak na prostą. Właśnie zauważyłam, że moja żyworódka odbiła się dna - dosłownie od dna, ponieważ strasznie ją zalałam. Obserwując zwijające się i opadające listki zaczęłam sądzić, że nie uda się jej otrząsnąć z tej powodzi. Na szczęście pojawiły się nowe zawiązki. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ trzęsłam się nad nią od chwili, gdy ją dostałam. Jutro czeka mnie długi dzień. Muszę wstać o 6:20, by być w biurze o 7:50. Kończę o 16, a o 18 mam seminarium licencjackie. Muszę w końcu powiedzieć o czym zamierzam pisać pracę. Jakiś czas temu pomyślałam, że będę pisała o wizji wolności w myśli Pierre'a Bourdieu. Mam nadzieję, że ten temat uzyska aprobatę drugiej Strony. Zobaczymy... I tak muszę najpierw się skupić na pracy magisterskiej. Ach, muszę też odwiedzić jutro bibliotekę i zapłacić karę za przetrzymanie książek. Życie studentki nie jest takie proste. Staż, zajęcia na które chodzę, zajęcia, które muszę opuścić, nadrabianie tego co opuściłam i wizja depczącej po piętach sesji. Dodajmy do tego tak zwane sprawy osobiste i mamy trochę na głowie. W takim natłoku obowiązków najbardziej martwi i irytuje mnie to, że nie jestem w stanie poświęcić się temu wszystkiemu w takim stopniu w jakim bym chciała. Lubię być dokładna w tym co robię, lubię mieć zrobione coś przed czasem i lubię mieć wszystko uporządkowane. Trudno mówić o uporządkowaniu w sytuacji, gdy coś sobie planuję, ale nie mam już na to siły, czy też moje szare komórki odmawiają współpracy. Nie narzekam, po prostu się przejmuję. Zawsze się przejmuję, że coś mi się nie uda. Ale tego Roku naprawdę bardzo mocno proszę - udaj mi się. 


Brugge



  

sobota, 10 stycznia 2015

dzień 2.

Sobota. Dzień wolny - ale nie koniecznie dla studenta. Za dwa dni wracam na uczelnię, więc czas się zabrać za analizę fokusu. Okazało się, że trwa to dłużej, niż mi się wydawało. Pewnie trwa tak długo, ponieważ nie mogę się skupić. Oprócz analizy łuskam pestki dyni, przeglądam blog "Jak oszczędzać pieniądze?" - jest to tym bardziej dziwne, że nie mam czego oszczędzać -  i słucham jakiegoś francuskiego filmu, którym uraczyło mnie C+. Czuję, że jutro czekają mnie kolejne godziny w Microsoft Office Word - każdy ma taki świat na jaki sobie zapracował. Swoją drogą, to nawet dobrze, że za oknem tak wieje i tak leje, bo przynajmniej nie chce mi się opuszczać swojej pieczary. 



piątek, 9 stycznia 2015

Dziennik, dzień 1.


Piątek. Pierwszy dzień mojego tygodniowego dziennika. Teoretycznie od trzech tygodni mam wolne, praktycznie, od trzech tygodni pracuję nie opuszczając zajęć - bo ich nie mam. Początek dnia zaskoczył mnie lodowiskiem na szybach samochodu. Na nic zdało się skrobanie i na nic zdał się zachwalany przeze mnie odmrażacz. Dopiero ciepło silnika ruszyło skutą lodem przednią szybę. Nie zdążyłam więc zajechać po ciepłego croissanta, a nawet więcej, nie znalazłam się w biurze na czas. Chciałoby się powiedzieć - "angielskie spóźnienie". Warto jednak dodać, że nie zamierzone. Moderując stronę pewnej firmy produkującej biżuterię - nie wymienię jej nazwy, bo wiem, co to znaczy monitoring.. - pomyślałam sobie, że jest to jednak żenujące... Publikowanie kilku ujęć tej samej biżuterii, infantylne podpisy nad zdjęciami... Z drugiej strony skoro komuś się ta biżuteria tak bardzo podoba... Niemniej jednak firma wymyśliła genialną strategię marketingową..., która rozbudza w kobietach chęć posiadania coraz większej ilości elementów składowych tej biżuterii. Chciałabym opowiedzieć Wam coś więcej, ale jestem zmęczona.